Wstaliśmy bardzo rano (:D) gdyż mieliśmy ambitne plany. Po pierwsze chcieliśmy zaliczyć jeszcze Gubałówkę (głupia sprawa, byłem w Zakopcu trzeci raz, a jeszcze jej nie widziałem - teraz już wiem, że żadna strata ;) ), a potem mieliśmy na 14 być na obiedzie u T. w Krakowie. Czasu więc było mało.
Zaparkować pod Gubałówką właściwie nie ma gdzie. Niby jest parę parkingów, ale kręciliśmy się w kółko nim zwolniło się (oczywiście płatne) miejsce. Na górę pojechaliśmy kolejką (w dół zresztą też). A tam tłumy.
Pogodę mieliśmy wciąż wystrzałową, a to przypominam była połowa października.
Czapki i czapeczki, pewnie połowa made in China ;)
Rozmiaru biedronkowego nie mieli. Zresztą dziur na czułki też nie było.
Ciastko węgierskie! Chimney cake! Zażerałem się takimi w Budapeszcie, były pyszne. Pojęcia nie mam co robiły na Gubałówce, ale nie mogłem się powstrzymać i kupiłem...
... zjadłęm ...
... I się absolutnie rozczarowałem. Absolutnie. Na miejscu Węgrów bym się obraził i protestował.
Na pewną uwagę zasługuje ścianka wspinaczkowa w tle. Na jej szczycie były paczki chipsów, dzieci mogły się powspinać (a tak naprawdę na linie wciągał je pan obsługujący ścianke) i w nagrodę wziąć chipsy. Mój mózg nie ogarnął :)
Tłum ludzi, jarmark jak na Stadionie Dziesięciolecia, Hot kebab. Nota bene widzieliśmy jedną panią w burce, robiła zdjęcia kozom. Rozbawiło mnie to ;>
Zakopane w tle :)
Droga z Zakopanego w stronę Krakowa zajeła nam pi razy oko dwa razy więcej czasu niż odwrotna. Trafiliśmy po drodze na wypadek motocyklisty, prawdopodobnie z jakiejś większej ekipy gdyż w pobliżu stała cała gromada dawców, a co najmniej kilkudziesięciu jeździło w najbliższej okolicy. Na obiad się spóźniliśmy, ale T. dobrym człowiekiem jest i zaczekał :) Było pyszne mięsko, a na deser lody z pokrojonym w kostkę mango. Do pełni szczęścia dostałem kieliszek cynamonowego alkoholu który przywieźliśmy z Krety. Mój się skończył szybko, T. swój wyraźnie zbunkrował na specjalne okazje :)
Po obiedzie powędrowaliśmy na spacer po Krakowie, obeszliśmy Wawel i doszliśmy do wniosku, że zdecydowanie musimy przyjechać do Krakowa samego w sobie. K. na Wawelu był dawno, M. nigdy co akurat nie jest dziwne, ale i ja nigdy co już akurat jest. Zobaczymy co z tych planów wyjdzie :)
Dzień drugi - Kasprowy Wierch <<